Był poradnik wizowy dla opornych, a w tej notce przedstawię po krótce, czego wystrzegać się (lub też nie) przy kupowaniu biletów lotniczych, które pozwolą poruszać Wam się wewnątrz Indii. Po Reunion polskiego UWC (fota:)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieHHsj0cfR2b3WEHqr18Gn9b1pE9_1Txm-b1SCvvXMuU7VCsfmFSPH4vxw6iCF9lKyNgY0NbIhj0pyaOJNyXLCIKL6r278UCDyIH2EvpyOjlqUs3mODWpCTC_hQJTQU9KiUlzI0qcntv4/s320/1069960_605002262874098_1686147476_n.jpg)
poczułam już indyjskie flow i uznałam że najwyższy to czas, by ogarniać swą egzystencję w tym kraju Kwitnącego Gangesu. Co z tego, ze nie mam jeszcze nawet walizki; pierwsze na liście priorytetów było załatwienie sobie łóżka na pięciodniowy exeat w związku ze świętem Diwali (1.-5. listopada). Długo łóżka nie musiałam szukać; to łóżko znalazło mnie, a w związku z tym, że ponad miliardowe społeczeństwo podejmuje się wtedy bardzo licznych migracji wewnętrznych krótkotrwałych (pojęcie powstało prawdopodobnie na potrzeby posta), a ceny biletów na połączenia wykonywane w tym czasie nawet jako first-second są drogie (a 19. lipca to już przecież prawie-Diwali), to bilet należało kupić na tzw. zapalenie gardła. Była to wspaniała lekcja życia, którą z przyjemnością się z Wami podzielę.